piątek, 4 listopada 2011

przed zaśnięciem

Mój wzrok wędruje w jej stronę. Przysiadła tuż nad krawędzią stołu. Emanuje smakiem, wie że jej pragnę. Wyciągam dłoń, trochę nieśmiało z obawy przed odrzuceniem. Najpierw delikatnie muskam za uszkiem, wodzę palcem wzdłuż i w okół, próbuję oswoić, sprawdzam grunt. Trochę niecierpliwie jednak, zbyt łapczywie i popełniam błąd. Przesuwając rękę poczułem jakby poparzenie, szybko zadała ból. Może ma mi za złe że na nią nie patrzę, a może tylko przeciąga grę, świadoma tego co nastąpi.

Mija kilka sekund, a ja próbuję po raz drugi. Tym razem pozwalam sobie na więcej, tym razem bez zbędnych ceregieli biorę się za nią. Przysuwam usta, popuszczam nieco wodze. Czuję jej wilgoć, opary ciepła docierają do mego wnętrza. Rozpalają mnie od środka, organ po organie. Jej migdałowa woń unosi się w powietrzu, łechce nozdrza. Obejmuję dłońmi i przyciągam do siebie. Zatapiam w niej usta, bez delikatności, mocno, głęboko. Staje się moja, puszczają ją opory, oddaje się mojej żądzy. Daje mi siebie w kolorach brązu i bordo, palonej czerwieni. Gdy zbliżamy się do końca jej aromat, smak i konsystencja wypełniają mnie już całego.

Wysysam ją do ostatniej kropli, pozostawiam po sobie tylko pustą szklankę.

Wtedy ona znika, moja herbaciana przyjemność...



5 komentarzy: