Podróżowałem dźwiękiem,
podróżowałem czasem.
Za dnia i pośród nocy, spotykałem czarne ptaki.
Pamiątki chybionych szans,wznoszące się wraz z kolejnym błędem.
Szukałem gdzieś na oślep, po
omacku, bez znaków.
Bez spokoju, z gorączką w głowie,
odwracałem i zawracałem.
Bywało wtedy, a nie było, nagabywały mnie różne głosy.
Pytały o słowa, proste i ważne,
całkiem naiwne.
Milczałem, nie odpowiadałem, przejęty strachem.
Bałem się. Odwracałem na
pięcie i uciekałem. Często.
Rzadko ostrożnie, po cichu, raczej
głośno bez taktu.
I teraz patrzysz i co widzisz? Nie mówisz
nic.
Nie ma muzyki, znów bezdźwięcznie jest.
Tylko ptaki w górze, pamiątki
nieuchwyconych szans.
Bez dźwięku, bez muzyki.
Podróżuję sam.
Podróżuję sam.
Lęk... nienawidzę go, tak wiele mi zabrał szans.
OdpowiedzUsuń