wtorek, 19 lipca 2011

united states of me

Stanął na przeciw mnie, ubrany tak jak ja. W lustrze budynku na gwarnej ulicy. Patrzę na niego. Pojawia się i znika, pomiędzy przejeżdżającymi autami jak źle nałożony film na szpulę. Stoi i czeka. Podnosząc do góry głowę marszczy zmęczoną twarz, to słońce pewnie go oślepia - myślę. Nieogolony, w lekko potarganej - krótko przystrzyżonej fryzurze wygląda na wczorajszego jeszcze. Jak przeterminowana paczka czipsów, z zewnątrz nie najgorzej, trochę tylko pognieciona, ale w środku wszystko śmierdzi. Opakowanie Ci tego jednak nie powie. Musisz zajrzeć do środka, być może za długo było otwarte. Być może dlatego czipsy się zepsuły. Spod granatowej marynarki wystają mankiety koszuli, tak jak powinny, tyle ile powinny. Nawet wtedy gdy się opiera o słup.

Przypatrując się bardziej znajduję ślad na kołnierzu. To szminka lub krew, raczej szminka. Pasuje tak samo do wczorajszego obrazka jak on. Zastanawiam się co robił. Jak spędził noc, zastanawiam się i niewiele do mnie dociera. Luki w pamięci wypełnia kujący ból, jest spoiwem łączącym resztę, albo jej przerywnikiem. Ma postać znaków zapytania po których brak odpowiedzi. Musiałbym zgadywać, ale i tak nie miałoby to najmniejszego sensu, ani teraz ani potem. Za dużo tych pytań. Ma suche usta, napiłby się. Może pił cały wieczór, może to właśnie robił. Rozgląda się dookoła, tak jakby czegoś szukał, po chwili zatrzymuje wzrok na spożywczym. Jest koło ósmej, może trochę przed, albo trochę po. W tym czasie niektórzy kończą śniadanie, w swoich domach, ze swoimi rodzinami, płatki, jajecznica a może chleb z dżemem. Kto wie. On też będzie jadł, wrócił właśnie z tego sklepu z tabletką i pół litra mineralnej, łyka z nadzieją że ból przejdzie. Ale nie przechodzi, nie ten. Na niego nie ma tabletek, na niego są noce takie jak ta wczoraj. Tylko jakie, bo chyba nie pamięta jej za dobrze. Chusteczką przeciera but, prostuje się i poprawia koszule w spodniach, lepką dłonią dotyka zarostu na twarzy i czeka może na zielone światło, może na kogoś. Może czeka na wczoraj, a może próbuje sobie przypomnieć gdzie jest jego przedwczoraj.

Stoi przy tym przejściu i gapi się na mnie, bezczelnie, perfidnie wręcz, z takim głupkowatym uśmieszkiem. Mam ochotę mu wyjebać. Ale zapala się zielone i wszyscy przechodzą. Mija mnie i już go nie widzę. Ginie w tłumie chodnika, gdzieś za mną w krajobrazie ulicy.

Pozostawia jednak przeczucie, że jeszcze go gdzieś spotkam, może w tym samym miejscu, a może w innym, w zupełnie nowym.

A może nigdy.

Chciałbym.


3 komentarze:

  1. takie self-portrety bardzo lubię. choć ten smutny się wydaje. może trochę na wesoło byś coś napisał?

    OdpowiedzUsuń
  2. ladnie. poimprezowe szalenstwo i wypominanie sobie tego na co mialo sie ochote poprzedniej nocy/wieczorem. niewarto byc zagubionym i przejmowac sie tym co bylo wczoraj skoro jutro moze dac nowe mozliwosci. warto miec jednak glowe na karku a nie zwieszona i opuszczona w przeszlosc. zbyt duzo w tym zalu

    OdpowiedzUsuń
  3. To se ne wrati... Witamina C, głowa do góry i idziemy do jutra.

    OdpowiedzUsuń